Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna Forum Puchonów ;)
puchońskie forum ;>
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Żółta Łódź Podwodna

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna -> Fan fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sklawinia Marple
Inteligent



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 5/5
Skąd: Londyn

PostWysłany: Pon 14:32, 19 Gru 2005    Temat postu: Żółta Łódź Podwodna

Tekst, który jakiś czas tamu zaczęłyśmy pisać we dwie, to znaczy nie znana tu Gora i ja. Będzie liczył sobie trzy rozdziały. Na razie wrzucam pierwszy, w nadzieji, że się spodoba Smile

______________________________________

Żółta Łódź Podwodna


Było nas pięcioro. Najlepsi z najlepszych. Każdy był mistrzem w swojej dziedzinie. Mówili o nas „Wybrańcy” . Wybrańcy Losu, Szczęścia, Mocy. No i zwierzchników, oczywiście. Dwa lata wspólnej pracy stworzyły z nas doskonale zgrany zespół. Rozumieliśmy się bez słów – zdolność, której zazdrościły nam składy i z większym stażem.
Ja im przewodziłem, jako najstarszy wiekiem, stopniem i doświadczeniem.

* * *

- We all live in a yellow submarine
yellow submarine, yellow submarine!!!
Zawył radośnie John Row spod prysznica. Kot, śpiący do tej pory na kanapie poderwał się i zjeżył sierść na grzbiecie. Koszmarne wycie Pana zawsze doprowadzało go do histerii. Wciąż nastroszony, zeskoczył z mebla i ruszył do kuchni – jedynego miejsca, gdzie mógł szukać ratunku. Pan był dobry: karmił, głaskał, wpuszczał do łóżka, drapał za uszami i zmieniał piasek w kuwecie. Ale nie potrafił śpiewać.
- …in our Yellow Submarine ….
Delikatne uszy Kota poczuły nagłą potrzebę ukrycia się wewnątrz czaszki. Położył je więc po sobie i galopem wbiegł do kuchni. Schował się w kącie za lodówką i postanowił nie wychodzić stamtąd do Bożego Narodzenia. Przy blacie Pani, pachnąca szynką i kadzidłami, robiła jedzenie. Kot, wiedziony nagłym przeczuciem przycisnął łapy do uszu. Dobrze zrobił, gdyż kolejny potępieńczy jęk rozległ się po mieszkaniu.
Dziecko u sąsiadów zaczęło głośno płakać.
- Oho, - odezwała się Pani – John zaraz wyjdzie spod prysznica. – Usmarowany masłem nóż wytarła w ścierkę. Pięknie pachnące kanapki położyła na stole i uśmiechnęła się. Kot przełamał się i wylazł z za lodówki. Miauknął znacząco i otarł o jej nogi.
- Zaraz, Kocie, poczekaj! – powiedziała i odepchnęła futrzaka stopą. Zwierzak fuknął z niezadowoleniem i na obrażonych łapkach podszedł do miski. Wbił spojrzenie żółtych ślepi prosto w łydki Pani.
- Terrorysta – mruknęła kobieta.
- ... Yellow Submarine!!! – zakończył swój pokaz wokalny Pan, wchodząc do kuchni. Cały ociekał wodą i samozadowoleniem. Po za ręcznikiem i lenonkami nie miał na sobie nic. Pani uśmiechnęła się na jego widok. Przezornie jednak nie zbliżyła się nawet na krok.
- Ha! Kanapki! – zawołał uradowany i rzucił się na jedzenie.
Tego się nie robi Kotu pomyślał Kot. Przez chwilę rozważał podrapanie kilku łydek, ale zrezygnował. Zapowiadało się na deszcz.

* * *

Londyn
20 IX 1968
Kochana Mamo!
W Londynie leje. Jesień wydaje się przychodzić wcześniej niż zazwyczaj.

Orle pióro zamarło nad kartką. Jasnowłosy mężczyzna podrapał się po głowie. Nigdy nie wiedział, co napisać matce. Bo o czym miał jej opowiadać? O kolejnej akcji? Przecież to jej nigdy nie interesowało. Nawet kiedy mieszkał w Liverpoolu. Wolała słuchać o połowach Sumczaków Płetwiastych, niż o walce z przestępczością. Ciągle miała nadzieję, że jej najstarszy syn przejmie interes rodzinny i zajmie się ‘poważną pracą’. Pokręcił głową ze znużeniem. Już dawno zauważył, że jakiekolwiek próby tłumaczeń spełzały na niczym. Matka wolała mieć rybaka niż aurora w rodzinie.

Dni stają się coraz krótsze. Chociaż tutaj tego się tak nie odczuwa jak na wybrzeżu.
Pokątna opustoszała. W końcu zaczął się rok szkolny.

W trakcie wakacji Pokątna i przyległe do niej ulice tętniły życiem setek rodzin. Śmiechy docierały aż tutaj, na najwyższe piętro Esów i Floresów. Lubił to. Wtedy magiczny Londyn nie wydawał się już taki pusty.

Czy to prawda, że Steven się żeni? Nareszcie! Przekaż jemu i jego wybrance moje gratulacje i ucałowania! Mam nadzieję, że zaprosi mnie na wesele. Co o tym sądzisz, Mamo?

Tak naprawdę jednak wiedział, co jego matka o tym sądzi. To on, Martin, nie zaś jego młodszy brat powinien był pierwszy się ożenić i spokojnie osiąść w Liverpoolu. Tam było jego miejsce. Nie w żadnym cuchnącym Londynie, gdzie nie ma nawet porządnych dziewcząt.

W ostatnim liście pisałaś, że Mary Long urodził się syn. To wspaniale. Szymon pewnie szaleje ze szczęścia! Ich także pozdrów, ale przekaż, że nie będzie mnie na chrzcinach. Mam za dużo pracy w Departamencie.

Mary Long. Kiedyś nazywała się Methen. Jego Mary Methen. Kiedyś...

Mam nadzieję, że jesienna pogoda nie szkodzi Ci. Czy stosujesz się do zaleceń uzdrowiciela Stuck’a? To mądry czarodziej. Na pewno wie, co mówi. A Ty naprawdę powinnaś zadbać o swoje zdrowie.
Cóż, muszę już kończyć. Jak już pisałem – praca mnie wzywa.
Całuję i kocham
Martin

Oderwał pióro od pergaminu i odczekał chwilę, aż tusz zaschnie. Złożył je na pół i podał czekającej na parapecie mewie. Ptak z niechęcią spojrzał na szybę, od której odbijały się krople zimnego, jesiennego dżdżu.
- Już, nie dąsaj się – mruknął Martin i wyciągnął ze stojącego na szafce opakowania przysmak dla ptaków. Zwierzak z zadowoleniem kłapnął dziobem. Nastroszył lekko pióra, złapał list i odleciał.
Mężczyzna patrzył za nim chwilę, po czym wziął pelerynę i wyszedł z mieszkania.

* * *

- Och, Strug! Czy ty naprawdę nie możesz zrozumieć, że mi nie o to chodzi? – Ana Padmore nerwowo przeczesała palcami włosy. Nienawidziła, gdy jej mąż podnosił tę kwestię.
- Nie! Zupełnie nie rozumiem! Tobie praca świat przesłoniła, kobieto! – powiedział ostro Strugius. Zacisnął palce na poręczy fotela. Nigdy nie kłócili się inaczej, niż na siedząco. Inaczej doszło by do ręko i różdżko czynów.
- Czy ty nie masz innych argumentów? Wszystko musisz sprowadzać do mojej pracy? – kobieta przeszyła go wzrokiem wściekłego bazyliszka.
- Skoro to ona jest głównym problemem...
- Strug, nie ma ŻADNEGO problemu. Wszystko nadinterpretujesz!
- Tak, oczywiście! Najlepiej zamknij mnie w Mungu! Wiesz co? Powtarzasz to ciągle, od sześciu lat! Zaczynam mieć tego dosyć! – Ana spojrzała na niego przestraszona. Przecież nie mógł by... Nie z takiego błahego powodu!
- Strug, zrozum, na dziecko przyjdzie jeszcze czas. Teraz nie mamy jeszcze środków... – starała się mówić spokojnie, jednak jej głos zdradliwie zadrżał. Strugius wstał z fotela i podszedł do okna. Końcem różdżki przypalił papierosa. Popielniczka podleciała do niego i ustawiła się w gotowości.
- Daj mi jeszcze trochę czasu... – poprosiła cicho. Palcami mięła rękaw szaty. Jej mąż w milczeniu wypalił papierosa. Niedopałek zgasił w popielniczce. Jednym ruchem różdżki oczyścił powietrze z dymu. Wrócił na swój fotel i spojrzał uważnie na żonę.
- An, ty wiesz, że masz czas. Ale przecież nie możemy czekać w nieskończoność...
- Przecież wiem.
Za oknem promienie południowego słońca odbijały się w kałużach.

* * *

Woda rozbryznęła się na wszystkie strony, kropelkami osiadając na kwiecistej sukience z bawełny. Śmiech. Brązowowłosa dziewczyna wskoczyła do kolejnej kałuży, rozchlapując wodę na wszystkie strony. I znowu wybuch radości, niepohamowanej, jak żywioł ognia.
Siedzący na odrapanej ławce mężczyzna z przyjemnością przyglądał się jej zgrabnym nogom.
- Reg, co tak siedzisz? Chodź tutaj! – zawołała do niego. Gwałtownie wpadła w kałużę i zaśmiała się głośno.
Ona jest jak dziecko pomyślał Reginald Foster.
- To ty chodź do mnie! – odpowiedział, uśmiechając się lekko. Dziewczyna o brązowych włosach lekkim krokiem podbiegła do niego i usiadła na ławce. Dół jej sukienki był brudny i wilgotny, ale nawet to nie odejmowało jej uroku. W oczach Reginalda wręczy dodawało.
- Reg, wiesz co? – zapytała nagle. Zielone oczy Evelyn Hope śmiały się.
- Nie wiem – odpowiedział śmiertelnie poważnie. Dziewczyna zamilkła na chwilę zdumiona, by zaraz wybuchnąć szczerym, zdrowym śmiechem.
- Oj, Reggie, jak ty coś powiesz... – I znowu zaczęła się śmiać. Wtuliła się w Reginalda i zamilkła. Zamknęła oczy. Przez chwilę skojarzyła się Regowi z małym, zadowolonym kociakiem.
- Strasznie cię kocham, Reg – powiedziała cicho. Mężczyzna uśmiechnął się szelmowsko.
- Zalewasz! – Evelyn poderwała się z miejsca.
Oj, Eve, Eve, chyba znam cię aż za dobrze! Pomyślał Reg obserwując reakcję dziewczyny. Ta zacisnęła piąstki i spojrzała na niego hardo.
- Przecież wiesz, że tak! – Wyglądała tak, jakby za chwilę miała tupnąć nogą.
- No już dobrze, dobrze. Wiem – poddał się Reginald i przyciągnął ją do siebie. Przytuliła go jeszcze mocniej niż poprzednio.
- A czy ty mnie kochasz?
- Zawsze, wszędzie. O każdej porze dnia i nocy.
- Amen – powiedziała Evelyn i zamknęła oczy.

* * *

Ministerstwo Magii, od kiedy pamiętał zawsze straszyło swoją przygnębiającą architekturą. Jako Ślizgon i potomek starego, magicznego rodu John Row widział wiele miejsc chłodnych i ponurych. To jednak biło na głowę nawet gabinet pana Ogga. Co prawda nie było tu, przynajmniej na widoku, wymyślnych narzędzi „tortur” z jakich korzystał onegdaj groźny woźny hogwardzki, jednak sama atmosfera tego miejsca przytłaczała go swoją sztuczną dostojnością i śmiertelną powagą.
Czasami zastanawiał się, dlaczego jeszcze tu pracuje.
Zaraz potem uprzytamniał sobie odpowiedź.
Za żadne ciasteczka nie rzucił by swojej wymarzonej i ciężko wywalczonej posady uderzeniowca w Brytyjskich Służbach Aurorskich. Za bardzo mu się tutaj podobało i za wiele stoczył bojów z rodziną, która obstawiała przy zabawie w politykę i jakieś komisje.
Jego wina, że urodził się w rodzinie snobów?
Poprawił swoje okulary – lenonki i spokojnie podszedł do kontroli różdżek. Stary woźny, Ed Morthfelt, spojrzał na młodego aurora z pewną niechęcią.
- Panie Row! Nie wstyd tak panu po mugolsku do pracy przychodzić? – zapytał z przyganą w głosie, mierząc Johna nieprzychylnym spojrzeniem.
- A, jakoś tak nie, panie Morthfelt, zupełnie – odpowiedział John. W ten sam sposób mógł powiedzieć Spadaj, dziadu ale nie zrezygnował. Nie ma co sobie strzępić języka na starego ‘pogrindewaldowca’, jak zwykł nazywać Eda Rufus.
- Ech, ty młody! Za grosz szacunku do tradycji w panie, panie Row. Żeby to pański dziadek widział...
- Mój dziadek nie żyje – uciął krótko John. - To jak, skontroluje mi pan tę różdżkę? – zapytał trochę niegrzecznie. Staruszek z niechęcią odebrał od niego przedmiot i przepuścił przez urządzenie. Oddał ją Johnowi razem z identyfikatorem, po czym uśmiechnął się, na wpół złośliwie.
- Pan jesteś głupi, skoro swojej krwi nie szanujesz. Dała ci, panie wychowanie, posadę i wszystko, a pan ma ją w nosie. Oj nie ładnie, nie ładnie! – powiedział woźny. John zignorował tą wypowiedź. Stary wypowiada się na tematy o których nie ma bladego pojęcia.
- No, ja już się żegnam. Służba nie drużba. – Młody auror odwrócił się na pięcie i ruszył do windy.
Dzisiaj znowu czekało ich zadanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madlen
Mała Złośnica



Dołączył: 28 Wrz 2005
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szpitala dla normalnych inaczej

PostWysłany: Pon 17:08, 19 Gru 2005    Temat postu:

Hm...
Krótko, na razie nie można za dużo powiedzieć. Ot przedstawienie paru osób, choć zaczyna się dosyć ciekawie.
Ale macie u mnie duuuuuuuuuuużego plusa, za początek z kotem Johna. Uwielbiam koty! zwłaszcza takie. Coś więcej napiszę jak dacie ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
AtA
Wtajemniczony



Dołączył: 17 Lut 2006
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Grzeszne Rozkosze

PostWysłany: Sob 13:15, 11 Mar 2006    Temat postu:

Ooo... Czyżby fanka Beatlesów :P?

Na początku zadnych błędów nie zauważyłam. Może nie zwracałam uwagi? Ale potem...
Cytat:
Przecież nie mógł by...
Mógłby - z osobowymi formami czasowników cząstkę "by" piszemy łącznie.
Cytat:
powiedzieć Spadaj, dziadu ale
Czyżby parafraza :P? Dokłądny cytat bardziej by pasował (;. Ale co tam. Z tym, ze powinno być z małej litery i w cudzysłowie.
Cytat:
‘pogrindewaldowca’
Zaskoczyć cie czymś? To był Grindelwald, nie Grindewald. Sprawdź, jak nie wierzysz, pierwsza część, strona 111. Większość ludzi tego nie zauważa, ja też o tym nie wiedziałam, dopóki ktoś nie zwrócił mi na to uwagi. A więc - "pogrindelwaldowca".

Przeszkadzał mi też trochę ten list. O wiele lepiej by było i bardziej by się wyróżniał, gdyby był napisany kursywą... Tym bardziej, ze Jupka prosiła o to w Regulaminie.

Fakt, króciutko, i dawno nie było nowej części... Zamierzasz dokończyć tego ficka czy porzuciłam go po pierwszej części? Miło by było, gdybyś kontynuowała jego pisanie, bo masz naprawde przyjemny styl i dobrze sie czyta...

Aciak


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Puchonów ;) Strona Główna -> Fan fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin